poniedziałek, 13 marca 2017

Wojtek




W ostatnich miesiącach stał się bezdyskusyjnie najlepszym bramkarzem włoskiej Serie A. Ciężko pracuje i cierpliwie czeka na to, jak ułoży się jego przyszłość. Portalowi Łączy nas piłka opowiada o tym, jak rozwinął się we Włoszech i dlaczego jest teraz zupełnie innym bramkarzem. Zapraszamy do lektury!
Uzupełniłeś witaminę D w przerwie zimowej?Właśnie nie do końca, bo mieliśmy zaplanowane wakacje w Dubaju, a ja mam tymczasowy paszport. Okazało się, że jedynym krajem na świecie, który nie akceptuje tymczasowego paszportu, są Zjednoczone Emiraty Arabskie, więc wybraliśmy się do Singapuru, a tam słońce było niecałe dwa dni. Ale i tak było fajnie.

Kibiców Romy i Arsenalu tam pewnie nie brakuje?No tak. Oglądają historie, które Marina wrzuca na Instagram i później przyjeżdżają pod hotel. Ale to było bardzo sympatyczne. Wracając do słońca, to trzeba przyznać, że w Rzymie mi go nie brakuje.



Masz teraz najlepszy czy najrówniejszy okres w swojej karierze?Chyba najlepszy, bo faktycznie w tym sezonie udało mi się jeszcze nie dać dupy. Mam o co walczyć. Moja przyszłość jest cały czas niepewna. Niby motywacja jest ta sama, ale ta niepewność daje ci kopa do jeszcze cięższej pracy. Wyznaczam sobie nowe standardy, staram się ich trzymać. Mam nadzieję, że zachowam je nawet wtedy, kiedy tej niepewności już nie będzie.

Latem to Luciano Spalletti najbardziej zabiegał o to, żebyś został w Romie?Szczerze? Nie mam pojęcia, bo byłem wtedy na wakacjach. Ale domyślam się, że Spaletti ustalał z Wengerem wszystkie sprawy i to on poniekąd decydował, co będzie dla mnie w tym momencie najlepsze. Interesuje mnie mój konkretny status, a nie cała otoczka i geneza tego. Patrząc na Twoje mecze z boku, można pokusić się o tezę, że najbardziej podczas pobytu w Romie poprawiłeś grę nogami. Pytanie czy to nie jest złudzenie wynikające ze stylu gry, który zaproponował Spaletti?
Pod względem technicznym nie poprawiłem znacznie gry nogami, w tym wieku nie jest to takie łatwe, żeby o 30 procent poprawić celność podań. Analizowałem swoje statystyki celnych podań za kadencji Rudiego Garcii i teraz. Wtedy raz miałem 80 procent, raz 40, raz 50, potem znowu 80 i znowu 40. A teraz każdy mecz jest powyżej 75 procent. To nie jest tak, że ja nagle się zmieniłem. Ustawienie zespołu jest inne i świadomość tego, jak mamy rozgrywać piłkę od tyłu. Mamy pewne warianty, które są przećwiczone. Wychodzisz na mecz i wiesz, bez patrzenia, który z zawodników będzie wolny. Dokładnie wiesz, kiedy masz zagrać piłkę przekątną do obrońców, a kiedy przez środek do pomocników. Jak masz taką świadomość, to jest łatwiej.


FOT: East News.

I dlatego wydaje się, że jesteś mniej elektryczny z piłką przy nodze niż jeszcze kilka lat temu?Nie uważam, że byłem wtedy elektryczny. W Arsenalu, przy wysokim pressingu rywali, nie było mowy o takiej grze od tyłu. Pomimo tego, że mówimy o zespole, który uwielbia grać efektowną, kombinacyjną piłkę i konstruować akcje z wielu podań. Tutaj w zasadzie mam zakaz kopania na oślep do napastnika. Przy pressingu staramy się wychodzić trochę inaczej i mamy te rozwiązania przygotowane. To są dla mnie nowe rzeczy, ale bardzo pomaga  mi to choćby w zachowaniu jeszcze większej koncentracji w meczu. Jesteś poniekąd trochę reżyserem tej gry od tyłu, masz większą odpowiedzialność i mniejszą szansę na to, że się niepotrzebnie rozluźnisz.

Czy stabilizacja życiowa wpływa na stabilizację formy?
Z jednej strony można tak powiedzieć. Ale z drugiej wydaje mi się, że większą stabilizację życiową miałem wtedy, jak przez dziewięć lat mieszkałem w Londynie. Teraz żyję trochę na walizkach i trochę w niepewności, o której wcześniej mówiłem. Ale stabilizacja uczuciowa jest bardzo ważna. Dobrze mieć żonę, która cały czas cię wspiera.


FOT: East News.

Jose Mourinho powiedział kiedyś, że Włochy tym różnią się od Anglii, że na Wyspach o piłce mówi się dzień przed meczem, w dniu meczu i dzień po. We Włoszech rozmawia się z kolei non stop. Czy to prawda?Czuć tę pasję kibiców tutaj, to prawda. Choć szczerze powiedziawszy odkąd mieszkam we Włoszech, jestem odcięty od mediów. Najpierw dlatego, że nic nie rozumiałem, a teraz dlatego, iż wydaje mi się, że tak jest lepiej. Sam najlepiej wiem, kiedy zagrałem dobry mecz, a kiedy zawaliłem. Zainteresowanie piłką w Anglii i we Włoszech jest porównywalne, ale absolutnie mi to nie przeszkadza. Dla mnie jako zawodnika wiążę się to z tym, że więcej osób chce sobie ze mną zrobić zdjęcie, pogadać, przybić piątkę. A to jest bardzo sympatyczne.Alissona nie boli to, że jako pierwszy bramkarz reprezentacji Brazylii przegrywa rywalizację z  rezerwowym w reprezentacji Polski?Na pewno go to boli. Nie rywalizowałem nigdy z tak mocnym bramkarzem o miejsce w składzie. To jest chłopak cichy, ale bardzo pewny siebie. Zdaję sobie sprawę, jaka kariera go czeka i co jest przed nim. Jest niekwestionowaną jedynką w kadrze, mimo tego że nie gra w klubie. Ja też mam dodatkową satysfakcję z faktu, że wygrywam rywalizacją z takim bramkarzem. Mamy naprawdę fajną relację, więc staram mu się pomagać i dawać odczuć, że nie jest do końca drugim bramkarzem. Przecież to on broni w Lidze Europy, on najprawdopodobniej będzie bronił w Pucharze Włoch, więc zespół go potrzebuje i ma swoje zadania. 



A jakim trenerem jest Marco Savorani, który pracuje z bramkarzami Romy?Jest zupełnie inny niż ktokolwiek, z kim kiedykolwiek pracowałem. Jest to trener, który rozkłada funkcję bramkarza na czynniki pierwsze i wraca do najprostszych rzeczy. Robi to po to, żeby bramkarz miał więcej czasu na reakcję, żeby lepiej się w bramce poruszał. Zupełnie inny system szkoleniowy niż ten, do którego przywykłem. W Polsce rozwijałem się jako bramkarz, w Anglii z kolei przygotowanie jest bardziej fizyczne. Tutaj stawia się na technikę oraz taktykę i to mi bardzo pomaga. Czuję, że zawsze jestem gotowy do interwencji. Myślę, że trzeba pamiętać o tym, że dobra forma bramkarza to pięćdziesiąt procent zasługi trenera. Najbardziej cenię szkoleniowców, którzy chcą mnie czegoś nauczyć.  W Romie pod tym względem trafiłem idealnie. Wojtek Szczęsny, który wyjeżdżał z Londynu, a Wojtek Szczęsny teraz, to są dwaj inni bramkarze. Wojtek Szczęsny jest dziś dużo lepszym bramkarzem niż dwa lata temu. Zarówno Guido Nanni, który był wcześniej jak i Savorani, z którym pracuje teraz, zrobili bardzo dużo, żeby nauczyć mnie wielu nowych rzeczy i poprawić mnie jako bramkarza. 



Rozwijasz się też jako człowiek. W tym roku razem z żoną zorganizowaliście Wigilię w Warszawie. Mieliśmy lecieć na wakacje, ale stwierdziliśmy z Mariną, że to pierwsza Wigilia od kiedy jesteśmy małżeństwem, więc trzeba ją spędzić bardzo rodzinnie. No i tak się stało. Zaprosiliśmy nasze rodziny, pojedliśmy całkiem porządnie. Jak wróciłem, to się okazało, że tkankę tłuszczową mam o pół procenta niższą niż przed wakacjami, więc nie było tak źle.
Peszko 99%


Sławomir Peszko udzielił wywiadu stronie polsatsport.pl i od razu nasz żenadometr zaczął wariować. Sławek bowiem po niedzielnym meczu czuje się ofiarą. Jeszcze moment, a będzie należało go przeprosić.
– Wróciłem właśnie do domu z treningu, trochę nabrałem dystansu do tego, co się działo na stadionie Lecha, ale… Nikogo nie zamierzam przepraszać. (…) Może za chwilę już nic nie będę mógł zrobić na boisku? Mam rywalom na wszystko pozwalać, a samemu nie mam prawa do niczego? Naprawdę nie może być tak, że moja przeszłość – kilka barwnych zdarzeń z mojego życia – ma ciążyć na moim zachowaniu na boisku, czy raczej na postrzeganiu tego zachowania…
Może za chwilę nic nie będę mógł zrobić na boisku? Pomyślmy…
Czy nasz Sławcio za chwilę nie będzie mógł nawet nikogo wytargać za ucho?
Czy nasz Sławcio za chwilę nie będzie mógł nawet nikogo zdzielić łokciem?
Aż trudno nam uwierzyć w takie represje. Przecież każdy normalny piłkarz może drugiego ciągnąć za ucho i lutować. A Peszce ktoś zamierza tego zabronić? Czy on nie ma prawa do niczego? Przecież kilka barwnych zdarzeń z przeszłości nie można mu odbierać podstawowych praw!
– Wracając jednak do zdarzenia z 77 minuty, to liczyłem się z drugą żółtą kartką, ale nie z czerwoną – mówi Peszko. – Druga żółta oznaczałaby, że pauzowałbym w jednym spotkaniu, a tak grozi mi dłuższa kara. I dlatego chciałbym przeprosić drużynę. Szkoda, szkoda i jeszcze raz szkoda. Nie zagram z Ruchem, a pewnie i z Legią… Ja naprawdę nie jestem jakimś boiskowym przestępcą, a tak jestem traktowany po niedzielnym meczu…
Uwaga, reprezentant Polski na kilkanaście minut przed końcem meczu uderza rywala, ale sądzi, że tylko dostanie drugą żółtą kartkę. No wiadomo, kto by się przejmował, że właśnie osłabi zespół i praktycznie niemożliwe stanie się odrobienie strat. Nie spodziewał się czerwonej, a JEDYNIEdrugiej żółtej.
Na szczęście, Peszko bardzo rzadko dostaje czerwone kartki. Sam wylicza:
– Jednak miałem ich bardzo mało. W jednym sezonie w Lechu – w cyklu rozgrywek  2009/2010 – otrzymałem trzy czerwone, ale wszystkie trzy w wyniku dwóch żółtych. Następna kartka to sezon 2014/2015 – czerwona w Pucharze Niemiec przeciwko Duisburgowi. To jest moja ostatnia kartka w klubie! Ponad trzy lata temu! Miałem również jedną czerwoną, ale w wyniku dwóch żółtych w reprezentacji – w Tajlandii w 2010 roku, a więc siedem lat temu. Ja walczę, ale nie gram faul. To mnie faulują, ale jak czytam dziś o sobie, to… można wyczytać zupełnie coś innego.
Nie za bardzo wiemy, jak Peszce wyszło, że kartka z października 2014 to kartka sprzed ponad trzech lat. Ale jeszcze bardziej nie wiemy, jak mu wyszło, że sześć czerwonych to bardzo mało. Nie wiemy też, jak mu się udało zapomnieć o czterech czerwonych kartkach (w wyniku dwóch żółtych) w barwach Wisły Płock. Generalnie Sławomir Peszko – piłkarz ofensywny – w karierze był wyrzucany z boiska 10 razy, ale jego zdaniem to – uwaga! – bardzo mało. Nie będziemy nawet wspominać, że Gary Lineker nigdy nie dostał nawet żółtej, a coś jednak osiągnął. Napiszemy, że znany z wylatywania z boiska Arkadiusz Głowacki w całej karierze dostał osiem czerwonych, czyli o dwie mniej. Dokładnie osiem razy wyrzucany był też Radosław Sobolewski. Obaj grali znacznie dłużej od Peszki.
Tak, Peszko wylatywał z boiska częściej niż Sobolewski (8), Głowacki (8), Glik (4), Rio Ferdinand (1), Carles Puyol (3), czy nawet słynny z brutalności Pepe (9). Ale jego zdaniem jego dziesięć czerwonych kartek to BARDZO MAŁO.
W tym samym wywiadzie dziwi się zachowaniu Kędziory: – Nie musi do nikogo mówić „per debil”.

poniedziałek, 27 lutego 2017

tag

jak to legenda Wawrzyniak kozak
Chciałem odejść. Dochodziły do mnie sygnały, że raczej nie będę grał – mówi Jakub Wawrzyniak, który odszedł Legii do Amkara Perm za 100 tys. euro.
Najlepszy z najgorszych. Dubler piłkarza, który nie istnieje. Ten, przez którego nie wygraliśmy z Niemcami, bo się wywrócił. To tylko kilka określeń jakich używano w stosunku do Jakuba Wawrzyniaka. Po sześciu latach gry w Legii, podpisał 2,5-letni kontrakt z Amkarem Perm. Rosjanie zapłacili za niego 100 tys. euro.

ADAM DAWIDZIUK: Musiał pan odejść z Legii?
JAKUB WAWRZYNIAK: Tak. Chciałem. Zostało mi pół roku kontraktu. Dochodziły do mnie sygnały od trenera, że raczej nie będę grał. Poza tym trafiła się fajna propozycja, więc dlaczego miałem z niej nie skorzystać?

Jak przygotować murawę do meczu? "Zaczynamy od 7 rano..




Był pan zawiedziony, że został odstawiony na boczny tor?
JAKUB WAWRZYNIAK: Nie. Taka jest piłka. Czasem jeden mecz zmienia oblicze zawodnika. Ktoś inny dostaje szansę i ją wykorzystuje. Ja nie jestem takim typem człowieka, który zadowala się tym, że jest w drużynie. Nigdy nie radziłem sobie z siedzeniem na ławce, stąd też decyzja o odejściu. Trafiam do dobrej ligi, fajnej drużyny, to dla mnie krok do przodu.
W pana wieku?
JAKUB WAWRZYNIAK: Piłkarzy dzieli się na dobrych i na złych, nie młodych i starych. Wiek nie ma tu znaczeni

Legia bardzo zmieniła się przez ostatni rok. Na lepsze? Gorsze?
JAKUB WAWRZYNIAK: Są to zmiany na górze, ale piłkarza one nie dotykają, jego obowiązki się nie zmieniają. Nie chcę tego oceniać. Nie dlatego, że mi nie wypada, bo to byli do niedawna moi przełożeni. Po prostu ja się na tym nie znam. Czas pokaże, w jakim kierunku pójdzie Legia. Działacze mają ambitne plany, ja im bardzo kibicuję.
Potrzebna była zmiana trenera?JAKUB WAWRZYNIAK: To są rzeczy, na które my nie mamy wpływu. Na pewno było to duże zaskoczenie. Zmieniono trenera, który zdobył dublet. Kiedy udało się to po raz ostatni?
W 1995 roku.
JAKUB WAWRZYNIAK: Tak. Do tego miał drużynę na pierwszym miejscu w tabeli, z pięcioma punktami przewagi. Ta zmiana wzbudziła kontrowersje. Tak zdecydowano, uznano, że czas spróbować z kimś innym. Ja życzę nowemu trenerowi sukcesów, ale nie zapominajmy, jak duży wkład w to wszystko ma Jan Urban.
Czym Berg różni się od Urbana?
JAKUB WAWRZYNIAK: Za wcześnie na jakieś oceny. Ja z nowym trenerem pracowałem tylko w okresie przygotowawczym, gdzie dominowała taktyka, graliśmy sparingi, a nie o stawkę. Nie było mnie w kadrze na mecze ligowe, nie wiem, jak reagował w przerwie spotkania z Koroną czy po meczu w Zabrzu. Poza tym oceniać go nie jest moją rolą, nigdy tego nie robiłem i nie zamierzam.
Jest coś u Berga, co pana urzekło?
JAKUB WAWRZYNIAK: Może to, że on u wszystkich szuka pozytywów. Jeśli czymś się wyróżnił, to chyba tym.

poniedziałek, 6 lutego 2017

niech strzela milik xdhaaha beka lololol xdjagbsdjha

Był największym objawieniem eliminacji mistrzostw Europy 2016, podczas których stał się gwiazdą dużego formatu i wraz z Robertem Lewandowskim stworzył duet napastników, którego boi się dziś cały piłkarski świat. Arkadiusz Milik opowiedział nam o swoich wspomnieniach, marzeniach i celach na EURO 2016.
Czy śni Ci się już EURO 2016?Nie, jeszcze nie. Na razie turniejem we Francji bardziej żyją media, niż piłkarze. My staramy się zachować spokój. Na zgrupowaniach w Juracie, a także w Arłamowie robiliśmy wszystko, aby jak najlepiej przygotować się do EURO 2016. Na treningach dawaliśmy z siebie wszystko, a w wolnych chwilach staraliśmy się jak najbardziej wypocząć, zregenerować. Bardziej o mistrzostwach zaczęliśmy zaś myśleć, od kiedy przylecieliśmy do Francji. Poczuliśmy atmosferę wielkiego turnieju i już nie możemy się doczekać pierwszego meczu.

Słyszysz „mistrzostwa Europy” i co od razu myślisz? Jakie jest Twoje pierwsze skojarzenie?Wielkie święto piłki nożnej. Co prawda nie można ich porównać do mundialu, w którym rywalizują wszystkie najlepsze reprezentacje z całego świata i jest to dla nich coś niezwykłego, ale to najważniejszy i najbardziej prestiżowy turniej w Europie. Jestem dumny i bardzo się z cieszę, że będziemy mogli zagrać na mistrzostwach we Francji.



Które mistrzostwa Europy pamiętasz dobrze jako pierwsze?EURO 2004 w Portugalii. W finale imprezy gospodarze zmierzyli się z Grecją i niespodziewanie przegrali. To były pierwsze mistrzostwa Cristiano Ronaldo, który bardzo mi imponował. Pamiętam nawet, w jakich wtedy grał butach. To były złote Nike Mercurial Vapor II, jedne z moich ulubionych.

Teraz to Ty po raz pierwszy zagrasz na wielkim turnieju.Śniłem o tym, aby pojechać z reprezentacją Polski na wielki turniej i na nim jesteśmy. Teraz chciałbym w nim zagrać. Najważniejsze, aby zdrowie i forma dopisała. Wtedy będzie dobrze.



Uwielbiasz gonić za marzeniami.Trochę udało mi się ich ostatnio spełnić. Jako dziecko marzyłem o tym, aby zagrać na Camp Nou i udało się w poprzedniej edycji Ligi Mistrzów. Co prawda przegraliśmy z Barceloną 1:3, ale wrażenia były wielkie. Śniłem o występach w Champions League czy reprezentacji Polski. Na własnej skórze przekonałem się, że w piłce nożne wszystko jest możliwe. Wiem, że nie ma rzeczy nieosiągalnych, dlatego marzenia przechodzą już w cele.

To jaki jest cel na EURO 2016?Naszym absolutnym minimum jest wyjście z grupy. Podświadomie czujemy, że stać nas na więcej, ponieważ mamy bardzo dobrą drużynę, ale na razie trzeba zrobić ten pierwszy krok.



Bardzo dużo będzie zależało od pierwszego meczu z Irlandią Północną. Może ustawić całą rywalizację w grupie.Nie myślimy o tym. Zawsze staramy się żyć z meczu na mecz. Każde najbliższe spotkanie jest dla nas najważniejsze. Skupiamy się na tym, abyśmy wyszli z grupy i zaprezentowali się na tych mistrzostwach jak najlepiej.

Zagraniczne media coraz częściej piszą, że najgroźniejszym duetem napastników na EURO 2016 będzie para Robert Lewandowski – Arkadiusz Milik. Napędziliście wszystkim stracha, dzięki świetnej grze w eliminacjach mistrzostw Europy, a także przez kapitalne statystyki w klubach w minionym sezonie.Nie patrzę na takie porównania. Zarówno ja, jak i Robert gramy w klubach, które preferują ofensywny futbol. Obaj jesteśmy pazerni na gole, szukamy gry, lubimy mieć piłkę przy nodze i denerwujemy się, kiedy jej nie mamy. Potrafimy się też dobrze uzupełniać i zagrać na dwóch pozycjach. To ważne. Jestem pod dużym zachwytem tego, co robi Lewandowski, ale staram się skupiać na sobie. Chce się ciągle rozwijać i iść do przodu jako piłkarz.



Czy te mistrzostwa to będzie gra o Twoją przyszłość? Coraz częściej mówi się o tym, że opuścić Amsterdam.Teraz skupiam się tylko i wyłącznie na mistrzostwach. Mamy swoje cele i chcemy je zrealizować. O przyszłości pomyślę już po turnieju.
Jak to Pazdan KOzAk

AKTUALNOŚCI

[WYWIAD] Michał Pazdan: Syn zaczyna rozpoznawać mnie na plakatach

SPECJALNE14.04.20160 KOMENTARZY
Człowiek, który w zeszłym roku nie miał wakacji, ale za to doświadczył wielu rzeczy, o których marzy się przez całe życie. Gość, który wychował się w Krakowie, a zakładał już opaskę kapitańską w Legii Warszawa. Piłkarz, który robi systematyczne postępy, ale trudno doszukać się w nim jakiejkolwiek cechy futbolowej gwiazdy. Michał Pazdan przed bojem Legii z Lechem Poznań.
Jak oszukałeś swój organizm w 2015 roku?
Niestety, nie da się oszukać organizmu.
No ale Tobie poniekąd się udało. Ze światowych statystyk wynika, że byłeś jedyną osobą w Europie środkowo-wschodniej, która nie miała wakacji.
Ale ja miałem wakacje. Dokładnie cztery dni.
Ale chyba nie miałeś jeszcze wtedy mieszkania w Warszawie?
Zgadza się, więc te trzy, a w zasadzie to cztery dni, musiałem poświęcić na to, żeby je znaleźć, a później pojechałem z Legią na obóz. Nie czułem się optymalnie, nie czułem tego rytmu ligowego i paradoksalnie pomogła mi kontuzja łokcia. Prawdą jest, że podczas rehabilitacji pracuje się nierzadko dłużej i częściej niż podczas normalnego rytmu meczowego, ale dzięki tej kontuzji złapałem pewien oddech psychiczny, bo w zasadzie tego mi najbardziej brakowało. Nie jest problemem grać cały rok, tylko trzeba wiedzieć, że się będzie grać cały rok, żeby się do tego odpowiednio przygotować. W tym pamiętnym 2015 roku dostałeś dodatkowy bodziec czy jednak pożeracza energii?
Narodziny syna to wyłącznie dodatkowa energia. Do tego, że dziecko budzi się w nocy i płacze naprawdę można się przyzwyczaić, ale ta świadomość, że ma się dla kogo grać, że ma się tę odskocznię w postaci rodziny, jest fantastyczna. Syn nawet powoli zaczyna rozpoznawać mnie na plakatach,  choć to nie jest to zbyt trudne, bo taką fryzurę jak ja ma w Legii tylko Adam Hlousek, a w kadrze Hubert Małowiejski. Faktem jest, że dla piłkarzy, którzy są młodymi ojcami, zgrupowania w hotelu dzień przed meczem są czasem zbawienne, bo się ma chwilę tego spokoju i koncentracji potrzebnej do przygotowania się do meczu.
No właśnie, a jak to jest z tym przygotowaniem do takiego meczu, jak z Lechem? 
Do każdego meczu trzeba przygotować się tak samo. Ja wiem, że to brzmi jak banał, ale tak trzeba do tego podejść. Wiadomo, że już później na boisku czujesz jaka jest atmosfera i jeśli jest szczególna, to adrenalina rośnie, ale przygotowanie musi być takie samo, bo to ci daje pewien komfort.Mam czasem takie wrażenie, jak obserwuje was podczas zgrupowań, że wszyscy się podniecają tym wszystkim poza wami. Zastanawiam się skąd u was ten luz i spokój? To się ma czy tego się można nauczyć?
Jak chce się grać w piłkę, to trzeba się tego nauczyć. Wiadomo, że jak po raz setny się robi to samo, to podchodzi się do tego spokojniej. Każdy zawodnik ma inne sposoby na koncentrację przed meczem. Zbytnia pompka też w niczym nie pomaga. Ważne jest skupienie i spokój.
Ty masz jakiś swój rytuał przed meczem? Bo takie stałe „punkty programu” też porządkują w głowie pewne sprawy.
Śmieje się, że jak kiedyś miałem więcej włosów, to goliłem się co tydzień, a teraz mam ich mniej,więc w związku z tym, że z reguły gramy co trzy dni, golę się także co trzy dni. To nie jest może jakiś wielki rytuał, ale pewne moje przyzwyczajenie. Po ostatnim posiłku przychodzę do pokoju i następuje ostatnie golenie. Wolałbym tego nie robić, ale tak mnie natura doświadczyła, że tych włosów za dużo nie ma więc trzeba się zgolić. Ten porządek w głowie jest potrzebny zwłaszcza jeśli chodzi o grę obronną czy przesuwanie na boisku. Tu trzeba mieć wszystko poukładane i wiele rzeczy trzeba robić z automatu. Trzeba maksymalnie dużo rzeczy robić nie specjalnie myśląc o tym, żeby mieć czystą głowę w sytuacji, kiedy trzeba coś przeanalizować. Jak oglądam sobie nieraz mecze w telewizji, te na najwyższym poziomie, to myślę sobie „o teraz powinieneś zrobić to, i zagrać tu” i ci piłkarze to robią. To ich odróżnia od zawodników  z niższej półki. Umiejętność podjęcia właściwej decyzji. Możesz być świetnie przygotowany motorycznie i technicznie, ale ile daje ci głowa? Niektórzy twierdzą, że to pięćdziesiąt procent. 
A jak u Ciebie było z głową po takim meczu w Poznaniu, z Irlandią, gdzie musiałeś „boksować” się z Jonathanem Waltersem i zostałeś okrzyknięty mianem „Kung-fu Pazdan”? Myślałeś sobie: „Ja wam jeszcze pokażę, jeszcze będę grał w tej reprezentacji” czy raczej „Robię spokojnie swoje, jak będę pracowało, to ktoś to zauważy”?
Raczej byłem bliżej tego drugiego. Nauczyłem się, że im bardziej czegoś chcesz, tym trudniej to przychodzi. Nie można i nie warto się czasem zbytnio napinać. Ja się tego uczyłem z biegiem lat. Pewnie są tacy zawodnicy, którzy mają to od początku i pewnie lepiej na tym wychodzą, ale ja musiałem do tego dojrzeć. Najważniejsze jest złapanie odpowiedniego dystansu i równowagi.
 nara pozdro 9834659834750934756

poniedziałek, 23 stycznia 2017

nabijać tu wyświetlenia bo chce 6 z informatyki i komenotwać

Elo ziomeczkuOpowiem ci kawał jak koń koniowi.... nie no śmieszkuje sobie.Opowiem wam o najsławniejszym polskim piłkarzu Robercie Lewandowskim.
Mogłoby się wydawać, że o Robercie Lewandowskim - nowym piłkarskim bohaterze Polski - napisano i powiedziano już wszystko. Książka "Pogromca Realu. Moja prawdziwa historia" udowadnia, że jest inaczej. Biografia napisana przy udziale Roberta Lewandowskiego przez dziennikarza sportowego Wojciecha Zawiołę ukazała się 19 czerwca nakładem Wydawnictwa G+J Książki.
W książce "Pogromca Realu. Moja prawdziwa historia"  Robert Lewandowski opowiada między innymi o swoim dzieciństwie i młodości, przypomina też kilka wybryków z lat młodzieńczych:
  "W dzieciństwie i młodości różne rzeczy przychodziły mi do głowy. Nie zawsze byłem spokojnym dzieckiem i grzecznym chłopcem. Kiedyś z kolegami rzucaliśmy fajerwerkami i sztucznymi ogniami. Pech chciał, że akurat jechała policja. Zgarnęli nas i kilka godzin trzymali na komisariacie. Innym razem było obrzucenie radiowozu skórkami z bananów, jogurtami. Jakaś większa grupa brała w tym udział. I ja też się w to wmieszałem, jak to dzieciak z głupimi pomysłami. Musiałem potem komendanta przeprosić na komisariacie. (...) Pamiętam, że kiedy nie pojechałem na trening, to mnie energia roznosiła i głupoty przychodziły do głowy. (..) Mimo że byłem w miarę spokojny i skupiony na piłce, to jednak zdarzało się, że ktoś mnie mocno wkurzył. Zawsze byłem mały i kruchy, ale wbrew pozorom silny. Sporo mi dało judo, które trenowałem dzięki ojcu. A jeszcze dwa, trzy lata temu byłem kilka razy na boksie.
Kiedyś dzięki bójce poznałem Łukasza Kuklewicza, z którym trzymałem się w dzieciństwie, głównie w Lesznie. Ktoś na kogoś nagadał i rzuciliśmy się na siebie. A ja nie odpuszczam, więc się pobiliśmy. Potem wracaliśmy do domu i liczyliśmy, kto ile ma guzów. Jak gdzieś z kolegami wychodziliśmy i ktoś nas zaczepiał, to się nie odwracaliśmy plecami, wręcz przeciwnie." - pisze Robert Lewandowski.Piłkarski świat przecierał oczy ze zdumienia, kiedy polski piłkarz, Robert Lewandowski, strzelał cztery gole wielkiemu Realowi Madryt. Statystycy futbolu sięgali pamięcią daleko wstecz, by znaleźć analogiczną sytuację. Wkrótce "Lewy" stał się bohaterem już nie tylko polskich mediów - pisał o nim cały świat. I nadal pisze, bo przed Robertem jeszcze wiele lat kariery. Owe cztery gole strzelone przez niego w półfinale Ligi Mistrzów 2012/2013 stały się symbolem dotarcia Lewandowskiego na szczyt w wieku niespełna 25 lat. Książka "Pogromca Realu. Moja prawdziwa historia" przedstawia drogę, która doprowadziła jednego z najsłynniejszych aktualnie polskich piłkarzy na szczyt sportowej kariery. Książka przedstawia prawdziwą historię jego dotychczasowego życia.  Życia które zaprowadziło go na Wembley, do finału Ligi Mistrzów. Pokazuje Lewandowskiego także od innej strony - tej niesportowej, jako zwykłego młodego mę.- To co wyróżnia tę książkę to fakt, że będzie jedyną biografią Roberta autoryzowaną przez niego samego i napisaną przy jego bezpośrednim udziale. Poza tym jest to książka o człowieku, nie tylko o piłkarzu. Zobaczycie Lewego takiego, jakim widzą go tylko najbliżsi. - mówi Wojciech Zawioła.
Na dzisiaj to wszystko napiszcie o jakim piłkarzu chcecie usłyszeć w następnym poście