poniedziałek, 13 marca 2017

Wojtek




W ostatnich miesiącach stał się bezdyskusyjnie najlepszym bramkarzem włoskiej Serie A. Ciężko pracuje i cierpliwie czeka na to, jak ułoży się jego przyszłość. Portalowi Łączy nas piłka opowiada o tym, jak rozwinął się we Włoszech i dlaczego jest teraz zupełnie innym bramkarzem. Zapraszamy do lektury!
Uzupełniłeś witaminę D w przerwie zimowej?Właśnie nie do końca, bo mieliśmy zaplanowane wakacje w Dubaju, a ja mam tymczasowy paszport. Okazało się, że jedynym krajem na świecie, który nie akceptuje tymczasowego paszportu, są Zjednoczone Emiraty Arabskie, więc wybraliśmy się do Singapuru, a tam słońce było niecałe dwa dni. Ale i tak było fajnie.

Kibiców Romy i Arsenalu tam pewnie nie brakuje?No tak. Oglądają historie, które Marina wrzuca na Instagram i później przyjeżdżają pod hotel. Ale to było bardzo sympatyczne. Wracając do słońca, to trzeba przyznać, że w Rzymie mi go nie brakuje.



Masz teraz najlepszy czy najrówniejszy okres w swojej karierze?Chyba najlepszy, bo faktycznie w tym sezonie udało mi się jeszcze nie dać dupy. Mam o co walczyć. Moja przyszłość jest cały czas niepewna. Niby motywacja jest ta sama, ale ta niepewność daje ci kopa do jeszcze cięższej pracy. Wyznaczam sobie nowe standardy, staram się ich trzymać. Mam nadzieję, że zachowam je nawet wtedy, kiedy tej niepewności już nie będzie.

Latem to Luciano Spalletti najbardziej zabiegał o to, żebyś został w Romie?Szczerze? Nie mam pojęcia, bo byłem wtedy na wakacjach. Ale domyślam się, że Spaletti ustalał z Wengerem wszystkie sprawy i to on poniekąd decydował, co będzie dla mnie w tym momencie najlepsze. Interesuje mnie mój konkretny status, a nie cała otoczka i geneza tego. Patrząc na Twoje mecze z boku, można pokusić się o tezę, że najbardziej podczas pobytu w Romie poprawiłeś grę nogami. Pytanie czy to nie jest złudzenie wynikające ze stylu gry, który zaproponował Spaletti?
Pod względem technicznym nie poprawiłem znacznie gry nogami, w tym wieku nie jest to takie łatwe, żeby o 30 procent poprawić celność podań. Analizowałem swoje statystyki celnych podań za kadencji Rudiego Garcii i teraz. Wtedy raz miałem 80 procent, raz 40, raz 50, potem znowu 80 i znowu 40. A teraz każdy mecz jest powyżej 75 procent. To nie jest tak, że ja nagle się zmieniłem. Ustawienie zespołu jest inne i świadomość tego, jak mamy rozgrywać piłkę od tyłu. Mamy pewne warianty, które są przećwiczone. Wychodzisz na mecz i wiesz, bez patrzenia, który z zawodników będzie wolny. Dokładnie wiesz, kiedy masz zagrać piłkę przekątną do obrońców, a kiedy przez środek do pomocników. Jak masz taką świadomość, to jest łatwiej.


FOT: East News.

I dlatego wydaje się, że jesteś mniej elektryczny z piłką przy nodze niż jeszcze kilka lat temu?Nie uważam, że byłem wtedy elektryczny. W Arsenalu, przy wysokim pressingu rywali, nie było mowy o takiej grze od tyłu. Pomimo tego, że mówimy o zespole, który uwielbia grać efektowną, kombinacyjną piłkę i konstruować akcje z wielu podań. Tutaj w zasadzie mam zakaz kopania na oślep do napastnika. Przy pressingu staramy się wychodzić trochę inaczej i mamy te rozwiązania przygotowane. To są dla mnie nowe rzeczy, ale bardzo pomaga  mi to choćby w zachowaniu jeszcze większej koncentracji w meczu. Jesteś poniekąd trochę reżyserem tej gry od tyłu, masz większą odpowiedzialność i mniejszą szansę na to, że się niepotrzebnie rozluźnisz.

Czy stabilizacja życiowa wpływa na stabilizację formy?
Z jednej strony można tak powiedzieć. Ale z drugiej wydaje mi się, że większą stabilizację życiową miałem wtedy, jak przez dziewięć lat mieszkałem w Londynie. Teraz żyję trochę na walizkach i trochę w niepewności, o której wcześniej mówiłem. Ale stabilizacja uczuciowa jest bardzo ważna. Dobrze mieć żonę, która cały czas cię wspiera.


FOT: East News.

Jose Mourinho powiedział kiedyś, że Włochy tym różnią się od Anglii, że na Wyspach o piłce mówi się dzień przed meczem, w dniu meczu i dzień po. We Włoszech rozmawia się z kolei non stop. Czy to prawda?Czuć tę pasję kibiców tutaj, to prawda. Choć szczerze powiedziawszy odkąd mieszkam we Włoszech, jestem odcięty od mediów. Najpierw dlatego, że nic nie rozumiałem, a teraz dlatego, iż wydaje mi się, że tak jest lepiej. Sam najlepiej wiem, kiedy zagrałem dobry mecz, a kiedy zawaliłem. Zainteresowanie piłką w Anglii i we Włoszech jest porównywalne, ale absolutnie mi to nie przeszkadza. Dla mnie jako zawodnika wiążę się to z tym, że więcej osób chce sobie ze mną zrobić zdjęcie, pogadać, przybić piątkę. A to jest bardzo sympatyczne.Alissona nie boli to, że jako pierwszy bramkarz reprezentacji Brazylii przegrywa rywalizację z  rezerwowym w reprezentacji Polski?Na pewno go to boli. Nie rywalizowałem nigdy z tak mocnym bramkarzem o miejsce w składzie. To jest chłopak cichy, ale bardzo pewny siebie. Zdaję sobie sprawę, jaka kariera go czeka i co jest przed nim. Jest niekwestionowaną jedynką w kadrze, mimo tego że nie gra w klubie. Ja też mam dodatkową satysfakcję z faktu, że wygrywam rywalizacją z takim bramkarzem. Mamy naprawdę fajną relację, więc staram mu się pomagać i dawać odczuć, że nie jest do końca drugim bramkarzem. Przecież to on broni w Lidze Europy, on najprawdopodobniej będzie bronił w Pucharze Włoch, więc zespół go potrzebuje i ma swoje zadania. 



A jakim trenerem jest Marco Savorani, który pracuje z bramkarzami Romy?Jest zupełnie inny niż ktokolwiek, z kim kiedykolwiek pracowałem. Jest to trener, który rozkłada funkcję bramkarza na czynniki pierwsze i wraca do najprostszych rzeczy. Robi to po to, żeby bramkarz miał więcej czasu na reakcję, żeby lepiej się w bramce poruszał. Zupełnie inny system szkoleniowy niż ten, do którego przywykłem. W Polsce rozwijałem się jako bramkarz, w Anglii z kolei przygotowanie jest bardziej fizyczne. Tutaj stawia się na technikę oraz taktykę i to mi bardzo pomaga. Czuję, że zawsze jestem gotowy do interwencji. Myślę, że trzeba pamiętać o tym, że dobra forma bramkarza to pięćdziesiąt procent zasługi trenera. Najbardziej cenię szkoleniowców, którzy chcą mnie czegoś nauczyć.  W Romie pod tym względem trafiłem idealnie. Wojtek Szczęsny, który wyjeżdżał z Londynu, a Wojtek Szczęsny teraz, to są dwaj inni bramkarze. Wojtek Szczęsny jest dziś dużo lepszym bramkarzem niż dwa lata temu. Zarówno Guido Nanni, który był wcześniej jak i Savorani, z którym pracuje teraz, zrobili bardzo dużo, żeby nauczyć mnie wielu nowych rzeczy i poprawić mnie jako bramkarza. 



Rozwijasz się też jako człowiek. W tym roku razem z żoną zorganizowaliście Wigilię w Warszawie. Mieliśmy lecieć na wakacje, ale stwierdziliśmy z Mariną, że to pierwsza Wigilia od kiedy jesteśmy małżeństwem, więc trzeba ją spędzić bardzo rodzinnie. No i tak się stało. Zaprosiliśmy nasze rodziny, pojedliśmy całkiem porządnie. Jak wróciłem, to się okazało, że tkankę tłuszczową mam o pół procenta niższą niż przed wakacjami, więc nie było tak źle.
Peszko 99%


Sławomir Peszko udzielił wywiadu stronie polsatsport.pl i od razu nasz żenadometr zaczął wariować. Sławek bowiem po niedzielnym meczu czuje się ofiarą. Jeszcze moment, a będzie należało go przeprosić.
– Wróciłem właśnie do domu z treningu, trochę nabrałem dystansu do tego, co się działo na stadionie Lecha, ale… Nikogo nie zamierzam przepraszać. (…) Może za chwilę już nic nie będę mógł zrobić na boisku? Mam rywalom na wszystko pozwalać, a samemu nie mam prawa do niczego? Naprawdę nie może być tak, że moja przeszłość – kilka barwnych zdarzeń z mojego życia – ma ciążyć na moim zachowaniu na boisku, czy raczej na postrzeganiu tego zachowania…
Może za chwilę nic nie będę mógł zrobić na boisku? Pomyślmy…
Czy nasz Sławcio za chwilę nie będzie mógł nawet nikogo wytargać za ucho?
Czy nasz Sławcio za chwilę nie będzie mógł nawet nikogo zdzielić łokciem?
Aż trudno nam uwierzyć w takie represje. Przecież każdy normalny piłkarz może drugiego ciągnąć za ucho i lutować. A Peszce ktoś zamierza tego zabronić? Czy on nie ma prawa do niczego? Przecież kilka barwnych zdarzeń z przeszłości nie można mu odbierać podstawowych praw!
– Wracając jednak do zdarzenia z 77 minuty, to liczyłem się z drugą żółtą kartką, ale nie z czerwoną – mówi Peszko. – Druga żółta oznaczałaby, że pauzowałbym w jednym spotkaniu, a tak grozi mi dłuższa kara. I dlatego chciałbym przeprosić drużynę. Szkoda, szkoda i jeszcze raz szkoda. Nie zagram z Ruchem, a pewnie i z Legią… Ja naprawdę nie jestem jakimś boiskowym przestępcą, a tak jestem traktowany po niedzielnym meczu…
Uwaga, reprezentant Polski na kilkanaście minut przed końcem meczu uderza rywala, ale sądzi, że tylko dostanie drugą żółtą kartkę. No wiadomo, kto by się przejmował, że właśnie osłabi zespół i praktycznie niemożliwe stanie się odrobienie strat. Nie spodziewał się czerwonej, a JEDYNIEdrugiej żółtej.
Na szczęście, Peszko bardzo rzadko dostaje czerwone kartki. Sam wylicza:
– Jednak miałem ich bardzo mało. W jednym sezonie w Lechu – w cyklu rozgrywek  2009/2010 – otrzymałem trzy czerwone, ale wszystkie trzy w wyniku dwóch żółtych. Następna kartka to sezon 2014/2015 – czerwona w Pucharze Niemiec przeciwko Duisburgowi. To jest moja ostatnia kartka w klubie! Ponad trzy lata temu! Miałem również jedną czerwoną, ale w wyniku dwóch żółtych w reprezentacji – w Tajlandii w 2010 roku, a więc siedem lat temu. Ja walczę, ale nie gram faul. To mnie faulują, ale jak czytam dziś o sobie, to… można wyczytać zupełnie coś innego.
Nie za bardzo wiemy, jak Peszce wyszło, że kartka z października 2014 to kartka sprzed ponad trzech lat. Ale jeszcze bardziej nie wiemy, jak mu wyszło, że sześć czerwonych to bardzo mało. Nie wiemy też, jak mu się udało zapomnieć o czterech czerwonych kartkach (w wyniku dwóch żółtych) w barwach Wisły Płock. Generalnie Sławomir Peszko – piłkarz ofensywny – w karierze był wyrzucany z boiska 10 razy, ale jego zdaniem to – uwaga! – bardzo mało. Nie będziemy nawet wspominać, że Gary Lineker nigdy nie dostał nawet żółtej, a coś jednak osiągnął. Napiszemy, że znany z wylatywania z boiska Arkadiusz Głowacki w całej karierze dostał osiem czerwonych, czyli o dwie mniej. Dokładnie osiem razy wyrzucany był też Radosław Sobolewski. Obaj grali znacznie dłużej od Peszki.
Tak, Peszko wylatywał z boiska częściej niż Sobolewski (8), Głowacki (8), Glik (4), Rio Ferdinand (1), Carles Puyol (3), czy nawet słynny z brutalności Pepe (9). Ale jego zdaniem jego dziesięć czerwonych kartek to BARDZO MAŁO.
W tym samym wywiadzie dziwi się zachowaniu Kędziory: – Nie musi do nikogo mówić „per debil”.